wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 26

Hej. Dodaje dziś nexta no bo Sylwester. Szczęśliwego Nowego Roku :)




Zaczynał padać śnieg. Lśniące płatki wirowały na parkiecie wiatru. Nieskazitelnie białe, przepiękne maleńkie istotki tańczyły najstarszego walca na świecie. Od czasu do czasu do głosu dochodziła najważniejsza zasada całego tego przedstawienia: odbijany! Otoczone feerią barw ze światła rozszczepionego przez brylantową biżuterię, krystaliczne śniegowe damy pozwalały się przechwycić coraz to nowemu partnerowi. Ale gdy zawiał wiatr, dostojeństwo się kończyło. Wicher podkasał suknie, zrywał fraki, rozpinał koszule. Zaczynało się zmysłowe tango, szarpiące, agresywne, gnące się na wszystkie strony, namiętne, bezwstydne. Wszystko się zmieniało, powstawał mały chaos. Pozostawało tylko niezmordowane „Odbijany! Odbijany!”.
 - Czego się napijesz, Bill? – Zapytała mama Svenji. Była korpulentną, niziutką, bardzo ciepłą kobietą o barwie skóry i rysach typowych dla Romów. Duże, czarne oczy, osadzone trochę za blisko nosa miały w sobie pewną pozytywną energię. Na ciemnym dekolcie wisiał złoty krzyżyk, dyndający pociesznie na wszystkie strony przy każdym ruchu. Szerokie, chłopskie dłonie nie nosiły żadnych ozdób poza delikatną, złotą obrączką ślubną. Czarny bardzo ją lubił. Czasami przypominała trochę jego matkę. Była co prawda o wiele bardziej pobożna, mniej wypielęgnowana i bardziej egzotyczna, jednak Simone w czasach dzieciństwa chłopaka również zawsze pachniała czystością, szczerze i często się uśmiechała i miała dla wszystkich dobre słowo.
 - Może miałbyś ochotę rąbnąć sobie ze mną kieliszeczek? – Rzucił wesoło tata dziewczyny, na co ta trochę zesztywniała, ale zaraz zaczęła się śmiać. Była do niego bardzo podobna. Dość wysoka, mocno zbudowana, o identycznym poczuciu humoru. Miała jego dłonie. Niezbyt ładne, niespecjalnie zadbane, dość szczupłe. I bardzo mocne. Potrafiła rozerwać gruby sznurek albo złamać sporą gałąź. Łatwo także się podciągała i zawsze wygrywała w walkach na rękę. A także, co również miała po ojcu, lubiła zaglądać do kieliszka. Nigdy, żeby się upić. Oboje nie lubili także zwykłego piwa czy kiepskiego wina. Zawsze jednak dbali, by w barku był tzw. dobry rocznik, amaretto, curacao, dobra whisky i cherry, porządny szampan czy likiery. Wypijali jeden kieliszek lub szklaneczkę całą trójką i dyskutowali na temat smaku i pochodzenia trunku. Svenja wiedziała jednak, jak bardzo Bill nie pochwala picia alkoholu u dziewczyn.
 - Nie, dziękuję… – mruknął.
 - Tato, Bill nie pije alkoholu… – zaczęła dziewczyna.
 - No, to już lekka przesada – roześmiał się – absolutnie nigdy nie stroniłem od alkoholu. Po prostu nie mam ochoty.
 - Musimy się jednak kiedyś razem napić. – mężczyzna nie tracił doskonałego humoru – Zwłaszcza, że za kilka dni Gwiazdka! Będzie co oblewać! – Krzyknął jeszcze za odchodzącymi nastolatkami.
 - A właśnie, Bill… – rzuciła dziewczyna, siadając w salonie obok chłopaka. Na blacie stołu postawiła Dwie filiżanki i porcelanowy dzbanek. – Przecież niedługo gwiazdka. Masz już prezenty?
 - Tak, prawie wszystkie. Gordonowi kupiłem nowy garnitur na zamówienie, z granatowym podbiciem. Coś tam wspominał, że potrzebuje eleganckiej szmatki. Przyjdzie jutro, już zapakowany. Dla mamy wykombinowałem weekend w Spa, opłacony z góry. Potrzebuje odrobiny luzu i odprężenia, jakiejś aromaterapii, masaży… Pojedzie ze swoją siostrą, ciocią Marią.
 - Opłacałeś także ciotkę?
 - Nie, za nią zapłaci jej mąż. Dzwoniłem do niego kilka dni temu.
 - A poza tym?
 - Nie wiem jeszcze, co kupić Tomowi, ani Steph. Dla was już mam.
 - Tomowi? – zdziwiła się dziewczyna. Po co kupować prezent człowiekowi, który leży w szpitalu pogrążony w głębokim, sztucznym śnie?
 - No tak, Tomowi. Myślałem o jakimś pachnidle, ale on zawsze wolał sam sobie wybierać takie rzeczy. Stwierdziłem, że zamówię mu jakąś koszulkę z fajnym napisem. Nie patrz tak na mnie – dodał, widząc sceptyczne spojrzenie dziewczyny – on się w końcu kiedyś obudzi. Nadrobimy wtedy wszystko. Prezent musi być.
 - A co dziewczynom?
 - Evie marihuanę w doniczce.
 - Skąd ty do stu beczek marynowanych śledzi wytrzasnąłeś żywą ganję? – wybałuszyła oczy.
 - Znajomości. Myślisz, że się ucieszy?
 - Jasne, chociaż nie wiem, co na to jej rodzice.  - Skrzywiła się wymownie.
 - Nieważne. Elena prosiła, żebym zrobił jej coś sam. Napisałem ręcznie kilka porządnych wierszy w jej stylu, spiąłem razem wszystkie kartki i narysowałem okładkę. Powinno jej się spodobać.
 - A Doris?
 - Na początku chciałem zabrać ją do salonu optycznego, żeby wybrała sobie wreszcie jakieś ładne okulary zamiast tych wielkich bryli, ale potem dowiedziałem się, że jej rodzice już coś takiego planują.
 - I co zrobiłeś?
 - Zamówiłem jej tę „Sagę o Ludziach Lodu” na którą tyle czasu polowała.
 - Super. Ty to masz łeb do prezentów, bracie.
 - A ty?
 - Ja wszystkim zrobiłam to samo. Każdemu zrobiłam na bloku technicznym dużą, kolorową karykaturę A3 i oprawiłam. Na wszystkie ramki wyrzeźbiliśmy z tatą tabliczki z imionami. Coś na wzór prześmiewczego portretu.
 - Super. Hej, czy ty masz pomalowane rzęsy?
 - Eee… – zarumieniła się – troszkę. Nina mówi, że jak chcę zostać kobietą, to muszę  umieć troszkę podkreślać moją wątpliwą urodę.
 - Nie powiedziałbym, że jest wątpliwa – uśmiechnął się. Widząc, że rumieńce przeszły w pąsy, szybko zmienił temat – A propos zostawania kobietą, jak tam Peter?
 - Ciągle bawi się ze mną w kotka i myszkę. Jutro ostatni angielski przed świętami. Nie zobaczę go aż do Nowego Roku, buuu! – skrzywiła się jak do płaczu.
 - Właśnie, jutro ostatni dzień szkoły… Ostatni dzień, w którym sklepy są czynne, a ja wciąż nie wiem, co kupić Stephanie, nawet nie mam pomysłu. Ech, tak to jest, jak się człowiek za bardzo stara.
 - Hm… może szalik? – Spojrzała na niego niewinnie i roześmiała się głośno, widząc kwaśną minę.
 - Mam dość szalików na najbliższą dekadę. Może coś pysznego i oryginalnego?
 - Nieee… Co prawda Stephanie jest okropnym łasuchem, ale na święta taki prezent jest… mało prezentowy.
 - No tak.
 - A tak w ogóle, to zauważyłam, że ostatnio mało ze sobą rozmawiacie. Nawet nie spotykacie się poza szkołą, tak, jak kiedyś.
 - W sumie… – Zacisnął lekko usta. – Nie wiem, skąd to się wzięło. Od późnej jesieni rzeczywiście się od siebie oddaliliśmy.
 - Od pocałunku? – palnęła. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Przecież myśmy się nie całowali!
 - No ale prawie… – spuściła wzrok.
 - A ty skąd… – wycedził rozzłoszczony.
 - Steph kiedyś się wymsknęło, gdy rozmawiałyśmy o Peterze i o tym, że zastanawiam się, jak on całuje – wzniosła ręce w obronnym geście.
 - Co konkretnie jej się wymsknęło? – warknął, ciągle trochę agresywny.
 - Że masz bardzo gorące usta. O resztę informacji męczyłyśmy ją tak długo, aż puściła farbę. Oszczędnie, co prawda, i niechętnie, ale puściła.
 - Czyli?
 - Nooo… – spojrzała na niego, robiąc krzywe brwi – że są też bardzo miękkie. Że spoczęły na jej policzku w wietrzny, zimny wieczór – złapała się teatralnie za serce – gdy odprowadzałeś ją do domu przy świetle… Świecił wtedy księżyc?
 - Nie przypominam sobie.
 - … przy świetle romantycznie ufajdanych ulicznych lamp.
 - Aha. Chyba jednak nie wierzę, że tak to właśnie ujęła.
 - Ech… – przewróciła oczami – powiedziała, że pocałowałeś ją w policzek, że masz bardzo gorące, mięciutkie wargi… niby nic takiego, ale strasznie się przy tym rumieniła. Wydusiłyśmy z niej jeszcze, że bardzo chciała, żebyś wtedy pocałował ją gdzie indziej. Ale i tak było miło. – zapanowała chwila ciszy. Bill z zamyślonym wyrazem twarzy nalał sobie herbaty z dzbanka. Powoli przełykał gorący płyn, patrząc w okno i błądząc myślami gdzieś bardzo, bardzo daleko.
 - Unika mnie – szepnął w końcu.
 - Co proszę? – zdziwiła się dziewczyna.
 - Unika mnie – powtórzył dobitnie. – Tylko nie mam pojęcia, dlaczego. Od tamtej chwili myślałem, że pójdzie gładko… No wiesz… zacznie mnie odważniej chwytać za rękę, od czasu do czasu wdrapie mi się na kolana… pozwoli mi obejmować się w różnych najdziwniejszych miejscach… Będzie mi się wpijać w usta za każdym razem, gdy choć na chwilę zostaniemy sami…
 -… A potem już z górki, namiętne noce, ślub, trójka dzieci, dom nad morzem, cztery psy, kot, papuga, hodowla mrówek i spokojna starość w różanym ogrodzie – skrzywiła się sceptycznie, a potem pacnęła go w ramię. – Obudź się, chłopie!
 - Ech… Masz rację! Ale to takie frustrujące, traktuje mnie zupełnie inaczej niż to się zapowiadało – Jęknął.
 - Masz jakieś przypuszczenia, dlaczego?
 - Żadnych. Liczyłem raczej, że ty mi coś podpowiesz. – Spojrzał błagalnie. Wzruszyła ramionami. Wypiła trochę herbaty. Długo zastanawiała się nad odpowiedzią, jej twarz ściągnęła się w skupieniu i znieruchomiała.
 - Znaczy… – odezwała się – Wydaje mi się, że może chodzić jej o to, że chciała cię pocałować, a ty się nie dałeś. Trochę, jakbyś ją odtrącił czy coś w tym guście.
 - Ale przecież wyjaśniłem jej, że tak wcale nie było, że niczego nie odtrącałem!
 - Co dokładnie powiedziałeś?
 - Że… – zawahał się chwilę, usiłując przypomnieć sobie jak najdokładniej tamte słowa. – Że bardzo chciałbym wziąć od niej ten dar, ale na razie nie potrafię. Jakoś tak.
 - Och, jakie to poetyckie! – wybuchła dziewczyna – Niczym pokrętne wyznanie miłości rodem z monologów Hamleta – mina wyraźnie jej skwaśniała. – A jednocześnie bardzo głupie z twojej strony. Mogła to naprawdę różnie zrozumieć!
 - Tak myślisz?
 - Tak myślę. Najlepiej porozmawiaj z nią o tym co zaszło, i to jak najszybciej!
 - Ale…
 - …najlepiej przy wręczaniu prezentu. Bez zbędnego owijania w bawełnę i ładne słówka.
 - Ech… Wiesz, że tym sposobem wróciliśmy do punktu wyjścia?
 - Tak. To teraz urządzimy burzę mózgów. Skrzyknę dziewczyny i zastanowimy się wspólnie, jak z tego wybrnąć…

***

 - Tom, mógłbyś mi pomóc wstać? Ja nie mogę sobie poradzić… – Jęknął poirytowany Bill. Noga w gipsie okropnie go denerwowała, nie mógł biegać, chodził ledwo co, ciągle musiał na siebie uważać. Brat oczywiście lada moment przyskoczył do niego, zdjął kołdrę z dzieciaka i stękając jak stary traktor przeniósł go na fotel. Podał mu jakieś pierwsze lepsze spodnie, bieliznę i koszulkę i zbiegł do kuchni. Mamy tam nie było. No trudno, sam może zrobić kanapki. Zwykle jednak zajmowało mu to strasznie dużo czasu, więc pomyślał, że szybciej będzie, jeśli podgrzeje mleko i postawi na stole płatki śniadaniowe. Wstawił mleko w garnuszku na gaz i usiłował przypomnieć sobie, gdzie mama schowała płatki śniadaniowe. Hmmm… Ani w lodówce, ani w dolnych szafkach… Pod zlewem nie było, na blacie także niczego nie znalazł. I przypomniał sobie – górna szafka. Nie był w stanie w żaden sposób dosięgnąć jej drzwiczek. Kiedy przystawił sobie krzesło nadal było trochę za daleko. Musiał wejść na blat.
Słysząc z łazienki odgłosy porannej toalety stwierdził, że należy się trochę pośpieszyć . Zapomniał się i podniósł gwałtownie prawą nogę, opierając stopę na blacie. Z przyzwyczajenia. Ledwo zasklepiony strup na ogromnej ranie pękł jak stara, rozsypująca się szmatka. Krew pociekła mu po udzie, a w głowie zapulsował bardzo ostry, niespodziewany ból. Wrzasnął urywanie i odruchowo wierzgnął bolącą kończyną, jednocześnie przewracając się na podłogę i strącając na siebie gorący garnek z kipiącym mlekiem. Sporo płynu chlusnęło mu, jak na złość, na otwartą ranę.
 - Kurwa! – Nie wytrzymał. Bolało, jak jasna cholera. Paląca noga została przyćmiona przez poparzoną skórę. Przetoczył się, chcąc uciec jak najdalej od rozpływającego się po podłodze, wrzącego mleka. Nie zauważył nóg od stołu – z ogromna siłą huknął w jedną plecami, a w drugą głową. Złotawo-czarne płatki zatańczyły mu przed oczami. A potem zapadła ciemność.

***
 - Doktorze Heinrich! Doktorze Heinrich! – Ktoś piszczał nieznośnie nad jego głową. Szybkie kroki, tu, tam, szepty, pokrzykiwania, ogólne zamieszanie. A on ciągle nie mógł otworzyć oczu…
„Znowu śnię…” Pomyślał. Tym razem nie słyszał jednak głosu brata. Zaniepokoiło go to. Gdzie on jest? Co tu robi? Kto nad nim krzyczy? I czemu te cholerne oczy nie chcą się otworzyć?
 - Co się dzieje, siostro? – Burknął jakiś nieprzyjemny, zachrypnięty bas.
 - Stan pacjenta zaczyna się chwiać! Ciśnienie trochę skacze, pojawiła się przejściowa arytmia serca i głębsze oddechy! Chyba chce się już obudzić! – Chwila ciszy, szelest jakichś papierzysk, pochrząkiwanie.
 - Utrzymać śpiączkę – Ten sam bas.
 - Ale panie doktorze – przerwał mu przestraszony, trzpiotkowaty głosik – czy to na pewno jest zgodne z…
 - Jego organizm nie jest jeszcze gotowy na taki wysiłek. Nie może sam funkcjonować, mówić, nawet patrzeć nie powinien! W każdym razie jeszcze nie teraz. Nie wolno nadwerężać i tak mocno nadszarpniętych sił jego mózgu, bo może to spowodować duże uszkodzenia. To młody chłopak, ale nie na tyle silny, żeby sobie z tym poradzić.
 - Ale…
 - Gówno mnie obchodzi, czy jest to zgodne z regulaminami. To jest zgodne z dobrem tego dzieciaka i moim sumieniem, siostro. I z siostry sumieniem też powinno być. Utrzymać śpiączkę. – Ciche kroki i trzask zamykanych drzwi. Westchnienia. Chwila ciszy. Szczęk otwieranej szuflady, grzebanie w jej zawartości. Znowu trzpiotka.
 - Amelio, chyba nie zamierzasz…
 - Zamknij się – odparł przyjemny, miękki głos. Chyba skutecznie obraził on piszczącą kobietę, bo dało się słyszeć szybkie kroczki i ostentacyjnie głośne zamknięcie drzwi.
Ukłucie w ramię. Nieprzyjemne uczucie rozpychania przez wtłaczaną do organizmu substancję. Stabilizujący się rytm pikania jakiegoś urządzenia. Znowu ciemność.

***
 Obudziło go poklepywanie po twarzy. Ktoś wyraźnie wypowiadał jego imię, przykładając coś zimnego do piekącej nogi.
 - Tom? Tom! Tom, do jasnej cholery, obudź się!  - Chciał coś odpowiedzieć, ale nie mógł poruszyć ustami w jakiś logiczny sposób. Spomiędzy warg wysunął się tylko cichy, warkotliwy jęk.
 - Dzięki Bogu! Tom, słyszysz mnie?
 - Mmmhmmm… – To była mama. To na pewno była mama. Nie jakaś siostra Amelia, tylko najlepsza pielęgniarka na świecie. Poczuł się bezpieczny.
- Możesz spróbować otworzyć oczy?
 - Mmmhmmm… – Spróbował. Na chwilę zrobiły się między upartymi powiekami tylko cieniutkie szparki, przez które wpadła odrobina światła. Potem rozszerzał te szparki jak tylko mógł, aż zobaczył nieco rozmazaną twarz matki. Zbyt duża ilość światła sprawiła, że coś go mocno zakłuło w czaszce.
 - Moja głooowa – Syknął.
 - Już, już. Spróbujemy cię przenieść na kanapę. – Poczuł, jak mama go podnosi. Kołysząca się noga pulsowała tępym bólem w rytm jej kroków. W końcu jednak złożyli go z Billem na poduszkach i powoli opatrywali.
 - Jak to się stało, Tom? – zapytała mama drżącym głosem.
 - Śniadanie… – wykrztusił – kanapki to za długo… Bill miał już przyjść… Zupa mleczna… Płatki… Noga… Wrzątek… Ciemność… Utrzymać śpiączkę…  Śpiączkę… Strzykawka… Utrzymać śpiączkę…- Długo tak bełkotał, zanim uświadomił sobie, że majaczy. „Ładnie się musiałem rąbnąć w łeb”, pomyślał ironicznie. A potem powiedział tylko jedno sensowne zdanie.
 - Chcę spać – I zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, odpłynął.

***
W pokoju Svenji zaczynało już robić się duszno. Od ponad godziny wszyscy kombinowali, jak Czarny mógłby delikatnie pogodzić się ze Stephanie. Nikomu, jak do tej pory, nie przyszło do głowy nic sensownego. W końcu Bill poderwał się, bez słowa cmoknął każdą dziewczynę w policzek i ruszył do wyjścia.
 - A ty gdzie? – Zapytała Eva.
 - Popatrz na zegarek – gdy nadal nic nie rozumiały, przewrócił tylko oczami, zniecierpliwiony. – Stephanie za trzydzieści pięć minut skończy próbę formacji. Spróbuję tam dojechać na czas, złapię ją i odwiozę do domu. W samochodzie spróbuję coś od niej wyciągnąć.
 - Ale wiesz chociaż, co powiesz? – Zawołała za nim Svenja, gdy już wychodził z jej domu. Odwrócił się i spojrzał na nią pół przerażony, a pół wesoły.
 - Nie mam bladego pojęcia. To do jutra.

***

Od domu Svenji pod gmach szkoły artystycznej był co prawda kawałek drogi, ale podjechał tam w przeciągu dwudziestu minut. Zadowolony, że ma jeszcze trochę czasu zaczął ćwiczyć…
                 - „Cześć, Stephanie, świetnie wyglądasz!”… Ech, nonsens, będzie rozczochrana, zgrzana i zmęczona jak diabli, nie będę jej słodził, nie uwierzy…
 - „Steph, jak tam, zgrzałaś się?”… Brr, o nie! To brzmi zbyt dwuznacznie. W pysk prędzej dostanę, niż uda mi się z nią po czymś takim normalnie pogadać.
 - „Cześć, skarbie, jak próba?”… No nie wiem, to takie… pospolite. No i nie mogę przecież powiedzieć do niej „skarbie!”. Hm… A może właśnie powinienem? Cholera! – huknął pięścią w kierownicę. Nie wiedział, po prostu nie wiedział. Spojrzał na zegarek. Już powinni wychodzić, siedział tu od dwudziestu minut!
Gdy zaczynały ogarniać go wątpliwości co do godziny zakończenia próby, z bramy zaczęły się wysypywać dziewczyny w czarnych kurtkach, roztańczonym, zmęczonym krokiem zbiegające po schodach. Pospiesznie zapiął płaszcz i wyszedł z auta. Oparł się o nie plecami, żeby mogła go zauważyć i czekał. Kiedy już jednak ją zobaczył, bardzo zwątpił w to, czy warto było czekać…
Wyszła jako jedna z ostatnich. Ubrana w ten swój wełniany płaszczyk i szaliczek, o który było jesienią tyle krzyku. Roześmiana i zarumieniona. Bynajmniej nie z wysiłku. Trzymała pod rękę wysokiego chłopaka o bardzo ciemnoniebieskich, szafirowych wręcz oczach. Jego bujne, słoneczne loki tańczyły, opadając na wysokie czoło, ilekroć lekko poruszał głową. Nawet w opiętej kurtce było widać, że jest zbudowany niczym Dawid Michała Anioła. Stąpał lekko, płynnie i ładnie. Kiedy zeszli ze schodów, chcąc rozbawić dziewczynę z gracją wykonał piruet dookoła niej. Istny Adonis, nawet Bill musiał to przyznać. Znienawidził go od pierwszego wejrzenia. Znienawidził go za to, jak dobrze się ruszał. Jak bardzo był przystojny i naturalny. Za to, że to właściwie nie była jego wina, że Bill tak okropnie się czuje, chociaż wiele by dał, by móc go bezkarnie wszystkim obarczyć. Nienawidził do za wszystko, najbardziej jednak za to, że Stephanie tak szczerze i perliście się przy nim śmiała. Pozwalała mu się obracać, wygłupiać, pozwalała patrzeć sobie w oczy. Boże, jak ich oczy do siebie pasowały! Miały niezwykle podobny kształt, poza barwą właściwie się nie różniły. Nawet uśmiechali się podobnie. Przez króciutką chwilę, ułamek sekundy, Czarny był nawet wdzięczny owemu cherubinowi, że tak ją rozbawia. Ale potem zauważyła go, gdy oparty o drzwi samochodu sterczał na mrozie jak idiota. Spuściła oczy, a jej uśmiech przygasł.
W tym momencie w Billu coś, co pielęgnował, coś delikatnego niczym kryształowa figurka ze szlifowanego szkła upadło, roztrzaskało się w drobny mak i w postaci pyłu uleciało mu przez ręce, mimo usilnych prób schwytania tego i poskładania z powrotem. Nadzieja. Każdy jej uśmiech do tamtego chłopaka, każde spuszczenie wzroku, gdy zobaczyła Czarnego sprawiały, że coraz bardziej przekonywał się o swojej porażce, błędnym rozumowaniu i odrzuceniu. Dziewczyna przygryzła wargę i postąpiła w jego stronę kilka niepewnych kroków, pociągając za rękę zdezorientowanego lekko Adonisa. Kiedy chłopak zobaczył, gdzie Stephanie go ciągnie, uśmiechnął się przyjaźnie do Czarnego. Bill poczuł zawiść. Palącą, zrozpaczoną, bo nie pozostało mu już nic innego, jak tylko chorobliwie zazdrościć. Widać było, że blondyn jest na wygranej pozycji. Poczuł, jak w zewnętrznych kącikach oczu robi mu się nieprzyjemnie ciepło.
 - Cześć, Bill… Nie wiedziałam, że tu dzisiaj będziesz… – szepnęła, gdy już stanęli wszyscy twarzą w twarz.
 -Ja też nie wiedziałem. – Warknął. „Spokojnie, skarcił się w myśli, tylko spokojnie. Niech sobie nie myślą, że się przejmuję. Nie mogę pokazać, że mi przykro.”
 - To… co cię tu sprowadza?
 - Nie przedstawisz nas sobie? – Wtrącił się Adonis.
 - A tak, przepraszam. Daniel, to jest Bill… Bill, to jest Daniel. – No i jeszcze najpierw zwróciła się do tego niebieskookiego bubka! Że niby on jest ważniejszy?!„Tak, głupku, odezwał się w jego głowie cichy, szyderczy głosik. On  j e s t  od ciebie ważniejszy. Nie widziałeś, że zachowywali się jak… Para?”. Jak para… To ostatnie słowo przelało czarę goryczy. Czując, że zaraz się rozpłacze, tylko uścisnął dłoń Dawidowi i ostatkami sił rzucił:
 - Przejeżdżałem tylko… Jadę do… do Toma. Właśnie, do Toma. Chciałem się tylko przywitać.
 - To… to miło z twojej strony – zdziwiła się, unosząc lekko brew. Boże, jak ona ładnie wygląda, kiedy brwi się jej podnoszą! Jak pięknie niesforne kosmyki tańczą wokół zarumienionej twarzy! Jak magiczne jest zielone spojrzenie, gdy płatki śniegu osiadają na jej rzęsach! Dlaczego do tej pory tego nie zauważył? Dlaczego nie widział, jaka ona jest doskonała? Dlaczego widzi dopiero teraz, kiedy już nie wolno mu patrzeć?
 - No, to ja będę leciał. Miło cię było poznać, Dawidzie.
 - Tak… ciebie też, Bill.
Drugi raz już nie uścisnął mu ręki. Nie miał siły. Udał, że nie zauważył wyciągającej się w jego stronę dłoni i szybko odwrócił się do samochodu. Wsiadł i ruszył w stronę najkrótszej ulicy prowadzącej do szpitala.
 - Powiedziałem coś nie tak? – zapytał zdezorientowany Dawid. W odpowiedzi dziewczyna tylko położyła mu lekko dłoń na piersi i pokręciła głową. Gdy Bill zobaczył ten gest w lusterku wstecznym, ścisnął mocniej kierownicę, ale nie powstrzymywał już fali łez.